W Bahrajnie jest spokojniej - centra handlowe otwarte tak samo, tylko
dłużej (nocna zmiana kończy się w zależności od typu sklepu między 23 a 3 nad
ranem). W biurach bardziej tolerancyjnie - jeśli koledzy nie mają nic
przeciwko, to można sobie "wciągnąć" kanapkę czy napić się kawy.
Zakupy spożywcze można robić na okrągło. Starbucksy otwarte, choć kawa
serwowana jest w papierowych torbach i tylko na wynos. Restauracje otwierane są
dopiero na kilka minut przed zachodem słońca.
Na szczęście czas szybko płynie i po Ramadanie pozostało jedynie niesmaczne
wspomnienie. Zaganiany codziennością nie miałem czasu od dłuższego czasu
niczego nowego napisać. A tyle interesujących rzeczy się dzieje.
Dla przykładu:
Procedura zakładania konta bankowego w Arabii Saudyjskiej jest strasznie upierdliwa. Jakby konto w banku było jakimś nadzwyczajnym luksusem albo przywilejem, za który trzeba tak cierpieć. Trzeba mieć pismo z firmy zawierające konkretne dane o naszych zarobkach oraz kolekcję pieczątek, adresowane do tego banku, do którego aplikujemy. Następnie musimy się udać do banku i mieć nadzieję, że ktoś będzie mówił po angielsku. I że nie będzie akurat przerwy. I że tłum oczekujących pozwoli załatwić sprawę przed przerwą. I że pismo nam w tak zwanym międzyczasie nie straciło ważności (bo tylko 30 dni na to zwykle jest). Procedura sprowadza się do wzięcia dnia wolnego i uzbrojenia się w odpowiednią dozę cierpliwości. Zastanawia mnie ile dekad musi upłynąć, zanim Saudyjczycy dojrzeją do usług bankowych na poziomie takim, z jakimi mamy do czynienia w Polsce. A może wcale nie muszą, bo w sumie nic nie stoi na przeszkodzie, żeby saudyjskie pieniądze trzymać za granicą...
Procedura zakładania konta bankowego w Arabii Saudyjskiej jest strasznie upierdliwa. Jakby konto w banku było jakimś nadzwyczajnym luksusem albo przywilejem, za który trzeba tak cierpieć. Trzeba mieć pismo z firmy zawierające konkretne dane o naszych zarobkach oraz kolekcję pieczątek, adresowane do tego banku, do którego aplikujemy. Następnie musimy się udać do banku i mieć nadzieję, że ktoś będzie mówił po angielsku. I że nie będzie akurat przerwy. I że tłum oczekujących pozwoli załatwić sprawę przed przerwą. I że pismo nam w tak zwanym międzyczasie nie straciło ważności (bo tylko 30 dni na to zwykle jest). Procedura sprowadza się do wzięcia dnia wolnego i uzbrojenia się w odpowiednią dozę cierpliwości. Zastanawia mnie ile dekad musi upłynąć, zanim Saudyjczycy dojrzeją do usług bankowych na poziomie takim, z jakimi mamy do czynienia w Polsce. A może wcale nie muszą, bo w sumie nic nie stoi na przeszkodzie, żeby saudyjskie pieniądze trzymać za granicą...
Właśnie wylądowałem w Rijadzie. Niby nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że udało
mi się dokonać rzeczy z pozoru niemożliwej - dorwać bilet w ostatni dzień
tygodnia, na 3 godziny przed odlotem. Okazuje się, że można - wystarczy
odpowiednio dużo czasu spędzić na stronie internetowej przewoźnika wciskając
"szukaj...", "szukaj..." - bilety pojawiają się i są
rezerwowane w ułamku sekundy. Jeśli mamy odpowiednio dużo cierpliwości (i
szczęścia), to może się udać. Przewoźnik daje nam około godziny na dokonanie
płatności online i bilet gotowy. Teraz trzeba jeszcze odpowiednio wcześnie
stawić się na lotnisku, bo bilet najprawdopodobniej wystawiony zostanie w
klasie "overbooked", a więc sprzedanych zostaje więcej biletów niż
miejsc. Miałem dziś szczęście.
W koncu nowe posty! Super! Tesknilam!
OdpowiedzUsuńMoze dlatego najwiecej pieniedzy w rajach podatkowych maja obywatele Nigerii i Saudi ;-)
OdpowiedzUsuń