(poniższe stanowi wycinek artykułu o Beżolandii, który już niebawem opublikowany zostanie na łamach... zobaczycie)
Podejście do pracy w tej części świata można określić jednym słowem: Insha'Allah (czyt. "insialla”) . Jak zdążę, to dobrze, jak nie zdążę, to widocznie tak miało być. Nikt się tutaj nigdzie nie spieszy, nikomu nie zależy na tym, żeby osiągać jakieś ponadprzeciętne wyniki. A może to kultura europejska jest pod tym względem zbyt wymagająca i tak naprawdę chodzi tylko o to, żeby osiągnąć tyle, ile można bez zbytniego przemęczania się. A jeśli się uda zrobić zaplanowane zadanie w zaplanowanym czasie, to jest okazja do świętowania i ogłoszenia wielkiego sukcesu. Może mam pecha i faktycznie kiedy ktoś mówi „insialla” to oznacza to tyle, ile miało znaczyć (czyli „o ile Bóg nie chce inaczej”), jednak z doświadczenia wiem, że tubylcy traktują to jako wymówkę do powiedzenia, że się nie udało.
Jeszcze jedna ciekawostka z cyklu „z pracy…” – jeśli ktoś nie potrafi wykonać zadania mu powierzonego, przeważnie dowiemy się o tym w chwili, gdy przyjdziemy odebrać wyniki prac. Duma (albo strach?) nie pozwala nikomu nigdy przyznać się do „nieumienia” albo zwyczajnie spytać o pomoc. Zamiast tego słyszymy „dziś nie mam czasu – ale jutro…”. Dziś wiem, że jak ktoś nie chce wykonać z pozoru prostej dla mnie czynności i odkłada ją na później, to trzeba się temu przyjrzeć.
Tak samo mają i Hindu. Nie mówią "insialla" tylko po prostu do końca terminu zapewniają, że zrealizują. Może to oni byli wynalazcami syndromu studenta....
OdpowiedzUsuń