Zastanawialiście się kiedyś jakby wyglądało wasze życie, gdyby na ulicach nie było ani jednej tabliczki z numerem domu czy nazwą tejże ulicy? Albo - nawet gdyby były - nikt by ich tak naprawdę nie znał? Taki stan rzeczy sprawdza się w Rijadzie bez najmniejszych problemów. Tzn. do czasu gdy wiemy gdzie chcemy jechać lub taksówkarz, którego akurat zatrzymaliśmy zna miejsce docelowe. Gorzej, jak nie wiemy gdzie to jest, a nasz kierowca nie bardzo rozumie język angielski…
Budynki praktycznie nie mają żadnych numeracji - dając komuś wskazówki dojazdu należy posługiwać się albo hasłami w stylu "za Bankiem XX", albo "naprzeciwko budynku Y", albo w końcu ukierunkowując frustrację komunikacyjną werbalnie (Yesar, Yemen, Alatul, oznaczają kolejno: lewo, prawo, prosto). Bez tego się po prostu nie da nigdzie przemieścić. Całe szczęście, że w mieście znajduje się niesamowita wręcz ilość dziwnych, charakterystycznych budowli pełniących niejednokrotnie funkcję punktów orientacji terenowej:
Ministerstwo Spraw Wewnętrznych (odwrócona piramida)
Mamlaka Tower (Znana jako "otwieracz do puszek")
Faisailiah Tower (wieża z kulą w środku)
Tawuneya Tower (sale konferencyjne w tym budynku są tak cholernie niepraktyczne - bo zwykle podłużne i w kształcie trójkąta równoramiennego - tutaj znajduje się siedziba firmy, w której pracuję).
*) foty pozwoliłem sobie pożyczyć z google images.
Ponadto wszystkie główne arterie w tym ogromnym mieście nazwane są imieniem któregoś z Króli. I co się z tym wiąże prawie każda ma "Abdulaziz" w nazwie, co przyjezdnego może często doprowadzać do furii. Jeden Abdulaziz to Ibn, inny to Saud, jeszcze inny to Saud Fahd… Dla "normalnego" Europejczyka to cyrk na kółkach.
Kilka lat temu powstał projekt opracowania spójnego i łatwego do implementacji systemu adresacji miasta. Niestety szybko okazało się, że oparty o koordynaty GSM i siatkę geometryczną miasta system kompletnie nie pasuje do realiów. Nikt nie był w stanie zapamiętywać adresów opierających się o 16 (!) znaków alfanumerycznych (jeśli legenda jest prawdziwa). Pozostało więc to, co sprawdza się najlepiej - czyli nic…
sobota, 31 grudnia 2011
środa, 28 grudnia 2011
Świąteczny Przemytnik
Podróż do Arabii Saudyjskiej to niesamowite przeżycie. Zderzenie z kulturą saudi-arabską następuje już na lotnisku, kiedy musimy przejść kontrolę bagażu przychodzącego. Czego szukają? - alkoholu oczywiście. Kontrola ta zwykle jest mało skrupulatna i raz widziałem nawet sytuację, gdzie kontrolujący oficer siedział na wprost wyłączonego (niedziałającego) monitora maszyny skanującej… Raz zaproszono mnie na kontrolę zewnętrznego dysku twardego o rozmiarach 3.5" (z cyklu DUŻY) - straciłem 45 minut czekając aż pan oficer oceni zawartość dysku. Po przeskanowaniu dostałem zielone światło i mogłem opuścić lotnisko. Od tamtej pory wiem, że wszelkiego rodzaju dyski przenośne nie mogą być większe niż 2.5 cala - tych nigdy się nie sprawdza.
Kontrola na granicy Arabii Saudyjskiej i Bahrajnu to zupełnie inny temat. Nie ma tutaj aparatury prześwietlającej pojazd, nikt nie pyta o cel podróży, wszystko trochę jakby na pozór. Jako przedstawiciel "Kultury Zachodu" zwykle nawet nie muszę otwierać bagażnika. Tubylcy tubylców pilnują, żeby przypadkiem kropla wody z procentami nie przedarła się do Królestwa Arabii Saudyjskiej, jednak białoskórzy imigranci są traktowani trochę inaczej. Szczegółowa kontrola graniczna sprowadza się przeważnie do spojrzenia głęboko w oczy kierowcy lub do wnętrza bagażnika, po czym następuje podbicie pieczątki. Co ciekawe, nigdy nie zdarzyło mi się, żeby ktoś chciał zajrzeć do jednej z przewożonych przeze mnie toreb podróżnych…
Aż do ostatniej soboty. Szef poprosił mnie o przemycenie do Królestwa choinki.
(Tutaj mała dygresja - wszelkie znane kulturze Zachodu oznaki świąt Bożego Narodzenia są w Arabii Saudyjskie zabronione. Nie znajdziecie tutaj świątecznych promocji, czerwonych reklam coca-coli, Georga Michaela też nie ma. Nawet Kevina w TV nie puszczają).
Choinka made by Marks&Spencer zapakowana była w słusznych rozmiarów karton. Karton ten przykuł uwagę sprawdzającego go oficera do tego stopnia, że choinka została rozebrana na części pierwsze. Następnie sprawdzono zawartość butelki leżącej nieopodal mojej torby. Nic się nie pieniło po dwukrotnym wstrząśnięciu. Do pozostałych bagaży pan oficer zastrzeżeń nie miał…
Kontrola na granicy Arabii Saudyjskiej i Bahrajnu to zupełnie inny temat. Nie ma tutaj aparatury prześwietlającej pojazd, nikt nie pyta o cel podróży, wszystko trochę jakby na pozór. Jako przedstawiciel "Kultury Zachodu" zwykle nawet nie muszę otwierać bagażnika. Tubylcy tubylców pilnują, żeby przypadkiem kropla wody z procentami nie przedarła się do Królestwa Arabii Saudyjskiej, jednak białoskórzy imigranci są traktowani trochę inaczej. Szczegółowa kontrola graniczna sprowadza się przeważnie do spojrzenia głęboko w oczy kierowcy lub do wnętrza bagażnika, po czym następuje podbicie pieczątki. Co ciekawe, nigdy nie zdarzyło mi się, żeby ktoś chciał zajrzeć do jednej z przewożonych przeze mnie toreb podróżnych…
Aż do ostatniej soboty. Szef poprosił mnie o przemycenie do Królestwa choinki.
(Tutaj mała dygresja - wszelkie znane kulturze Zachodu oznaki świąt Bożego Narodzenia są w Arabii Saudyjskie zabronione. Nie znajdziecie tutaj świątecznych promocji, czerwonych reklam coca-coli, Georga Michaela też nie ma. Nawet Kevina w TV nie puszczają).
Choinka made by Marks&Spencer zapakowana była w słusznych rozmiarów karton. Karton ten przykuł uwagę sprawdzającego go oficera do tego stopnia, że choinka została rozebrana na części pierwsze. Następnie sprawdzono zawartość butelki leżącej nieopodal mojej torby. Nic się nie pieniło po dwukrotnym wstrząśnięciu. Do pozostałych bagaży pan oficer zastrzeżeń nie miał…
poniedziałek, 19 grudnia 2011
Stolica Arabii Saudyjskiej to Rijad
Nie Dubaj! Wiele osób mnie pyta jak mi jest w Dubaju… Więc spełniając obywatelski obowiązek i „niosąc oświaty kaganek” przekieruję wszystkich zainteresowanych na strony Wikipedii, gdzie dowiedzieć się można więcej o Zjednoczonych Emiratach Arabskich (lub, jak kto woli UAE), których stolicą jest Abu Dhabi (po polsku Abu Zabi – nigdy tego nie zrozumiem chyba), a jednym z większych ośrodków życia kulturalnego właśnie – emirat o nazwie Dubaj.
Stolicą Arabii Saudyjskiej jest położony w centrum kraju Rijad (Riyadh, zwany również żartobliwie przez tubylców Rio).
Stolicą Arabii Saudyjskiej jest położony w centrum kraju Rijad (Riyadh, zwany również żartobliwie przez tubylców Rio).
sobota, 17 grudnia 2011
Flying Saudi Airlines
Po wylądowaniu dziś w Rijadzie, natchnęło do opisania tego, co dzieje się na pokładach samolotów linii Saudi Arabian Airlines (chociaż opisane scenariusze powtarzają się również podczas lotów jedyną konkurencyjną linią lotniczą – NAS). Jednocześnie zaznaczam, że częściej podróżuję na trasach międzynarodowych, stąd wszelkie rozbieżności od standardu, do którego przyzwyczaja mnie Lufthansa / KLM / Air France strasznie mnie drażnią… stąd pomysł na ten post.
Pierwszy istotny problem, z jakim borykają się pasażerowie lokalnych linii lotniczych jest brak miejsca na bagaż. Nikogo jakoś nie dziwi fakt, że lokalni mieszkańcy zabierają na pokład po dwie, czasem po trzy torby, z których żadna nawet nie stara się mieścić w wyznaczonych przez lotnictwo cywilne normach rozmiaru bagażu podręcznego. Dodatkowo z wrodzoną sobie niedbałością o nic i nikogo w około, pakowanie tychże toreb w schowkach idzie niektórym tak niezgrabnie, że aż czasem mam ochotę wstać i ten bagaż sam poukładać. W żadnej innej linii lotniczej nie spotkałem się z ikonografiką opisującą poprawny sposób ułożenia bagażu w schowku – tutaj nie dość, że występuje, to jest ignorowana koncertowo (żeby tej torby po skosie nie układać, ani wzdłuż, co by zajmowała pół przedziału bagażowego – ojtam, ojtam…).
Istotnym wyzwaniem logistycznym jest takie rozmieszczenie pasażerów, żeby samotnie podróżujące (lub pozbawione „parzystości małżeńskiej”) kobiety nie siedziały obok mężczyzn z nimi niespokrewnionymi. Jeśli niespokrewniony samiec przez przypadek dostanie miejsce siedzące w tym samym rzędzie, w którym siedzi ubrana na czarno postać, należy albo zostawić wolną przestrzeń między nimi (co w wyładowanym na full samolocie stanowić może problem) lub poprosić mężczyznę o przesiadkę. Pierwsze pół godziny po wpuszczeniu pasażerów na pokład to istne zoo. Ludzie przepychają się, szukają miejsca, zawracają, wędrują z tymi wielkimi bagażami, a załoga nie bardzo nad tym zamieszaniem panuje. W związku z powyższym czas zajmowania miejsc przez pasażerów w Arabii Saudyjskiej jest o 50% dłuższy, niż w przypadku jakiegokolwiek innego kraju/innej linii...
Nikogo nie dziwi dzwoniący tu i ówdzie podczas lotu (bliżej lądowania i startu, bo na wysokości przelotowej to raczej zasięgu nie ma) telefon…
Wyobrażacie sobie sytuację, w której podczas lądowania obok was ktoś dokonuje zakupów i ten wielki, ciężki wózek z artykułami „wolnocłowymi” (nigdy tego nie zrozumiem tego uroku podniebnych zakupów, bo przecież wszystkie te artykuły można tutaj kupić taniej – na ziemi) stoi obok was, a trzy stewardessy i steward próbują zdążyć rozmienić pieniądze dla 15 oczekujących na resztę pasażerów? Podczas dzisiejszego lądowania 4 osoby i wózek stały na samym środku kabiny. I chyba tylko na mnie zrobiło to wrażenie. Reszta nawet nie bardzo chyba wiedziała, że już lądujemy. Takie podejście do procedur bezpieczeństwa sprawia, że jak tylko uruchomią te planowane elektrownie jądrowe, to mogą być niezłe jaja…
Do kabiny pilotów można wejść. Na drzwiach nie ma zamka z szyfrem, drzwi nie są jakoś mega wzmacniane. Wewnątrz panować musi niezły harmider (stewardessy tam cały czas wchodzą i wychodzą, dziadki prowadzą wnuczków itd… ). Dobrze chociaż, że przed samym lądowaniem nie pozwala się już tam wchodzić.
Na lotniskach bardzo mało uwagi przywiązuje się do znanego z Europy czy USA standardu kontroli i bezpieczeństwa pasażerów. Na pokład można wnieść praktycznie wszystko, chociaż lista zakazanych przedmiotów obejmuje rzeczy takie jak broń, amunicja czy nóż. Butelka wody to standard. Nożyczki do paznokci też. Kilka razy przechodząc przez bramkę z wykrywaczem metali „zapiszczałem”. Strażnik ogarnąwszy mnie wzrokiem machnął ręką. Wiele razy widziałem też, jak pracownicy techniczni lotniska bez najmniejszego problemu przez bramkę przechodzili uzbrojeni w zestawy kluczy i wypchane po brzegi kieszenie – „swój”, to może. I ten stan rzeczy się raczej nie zmieni, bo o czym jak o czym, ale o bezpieczeństwie ten naród wie wszystko (patrz poprzedni post).
I tylko palić nie można w samolotach, co jest trochę dziwne, bo w Arabii palą wszyscy, wszędzie…
Pierwszy istotny problem, z jakim borykają się pasażerowie lokalnych linii lotniczych jest brak miejsca na bagaż. Nikogo jakoś nie dziwi fakt, że lokalni mieszkańcy zabierają na pokład po dwie, czasem po trzy torby, z których żadna nawet nie stara się mieścić w wyznaczonych przez lotnictwo cywilne normach rozmiaru bagażu podręcznego. Dodatkowo z wrodzoną sobie niedbałością o nic i nikogo w około, pakowanie tychże toreb w schowkach idzie niektórym tak niezgrabnie, że aż czasem mam ochotę wstać i ten bagaż sam poukładać. W żadnej innej linii lotniczej nie spotkałem się z ikonografiką opisującą poprawny sposób ułożenia bagażu w schowku – tutaj nie dość, że występuje, to jest ignorowana koncertowo (żeby tej torby po skosie nie układać, ani wzdłuż, co by zajmowała pół przedziału bagażowego – ojtam, ojtam…).
Istotnym wyzwaniem logistycznym jest takie rozmieszczenie pasażerów, żeby samotnie podróżujące (lub pozbawione „parzystości małżeńskiej”) kobiety nie siedziały obok mężczyzn z nimi niespokrewnionymi. Jeśli niespokrewniony samiec przez przypadek dostanie miejsce siedzące w tym samym rzędzie, w którym siedzi ubrana na czarno postać, należy albo zostawić wolną przestrzeń między nimi (co w wyładowanym na full samolocie stanowić może problem) lub poprosić mężczyznę o przesiadkę. Pierwsze pół godziny po wpuszczeniu pasażerów na pokład to istne zoo. Ludzie przepychają się, szukają miejsca, zawracają, wędrują z tymi wielkimi bagażami, a załoga nie bardzo nad tym zamieszaniem panuje. W związku z powyższym czas zajmowania miejsc przez pasażerów w Arabii Saudyjskiej jest o 50% dłuższy, niż w przypadku jakiegokolwiek innego kraju/innej linii...
Nikogo nie dziwi dzwoniący tu i ówdzie podczas lotu (bliżej lądowania i startu, bo na wysokości przelotowej to raczej zasięgu nie ma) telefon…
Wyobrażacie sobie sytuację, w której podczas lądowania obok was ktoś dokonuje zakupów i ten wielki, ciężki wózek z artykułami „wolnocłowymi” (nigdy tego nie zrozumiem tego uroku podniebnych zakupów, bo przecież wszystkie te artykuły można tutaj kupić taniej – na ziemi) stoi obok was, a trzy stewardessy i steward próbują zdążyć rozmienić pieniądze dla 15 oczekujących na resztę pasażerów? Podczas dzisiejszego lądowania 4 osoby i wózek stały na samym środku kabiny. I chyba tylko na mnie zrobiło to wrażenie. Reszta nawet nie bardzo chyba wiedziała, że już lądujemy. Takie podejście do procedur bezpieczeństwa sprawia, że jak tylko uruchomią te planowane elektrownie jądrowe, to mogą być niezłe jaja…
Do kabiny pilotów można wejść. Na drzwiach nie ma zamka z szyfrem, drzwi nie są jakoś mega wzmacniane. Wewnątrz panować musi niezły harmider (stewardessy tam cały czas wchodzą i wychodzą, dziadki prowadzą wnuczków itd… ). Dobrze chociaż, że przed samym lądowaniem nie pozwala się już tam wchodzić.
Na lotniskach bardzo mało uwagi przywiązuje się do znanego z Europy czy USA standardu kontroli i bezpieczeństwa pasażerów. Na pokład można wnieść praktycznie wszystko, chociaż lista zakazanych przedmiotów obejmuje rzeczy takie jak broń, amunicja czy nóż. Butelka wody to standard. Nożyczki do paznokci też. Kilka razy przechodząc przez bramkę z wykrywaczem metali „zapiszczałem”. Strażnik ogarnąwszy mnie wzrokiem machnął ręką. Wiele razy widziałem też, jak pracownicy techniczni lotniska bez najmniejszego problemu przez bramkę przechodzili uzbrojeni w zestawy kluczy i wypchane po brzegi kieszenie – „swój”, to może. I ten stan rzeczy się raczej nie zmieni, bo o czym jak o czym, ale o bezpieczeństwie ten naród wie wszystko (patrz poprzedni post).
I tylko palić nie można w samolotach, co jest trochę dziwne, bo w Arabii palą wszyscy, wszędzie…
sobota, 10 grudnia 2011
Słów kilka o ochronie
Wiele rzeczy w tym kraju dziwi człowieka wychowanego w Europie (wszakże Polska to Europa, chociaż np. w Bahrajnie nie ma takiego kraju na liście krajów europejskich, widniejemy za to w tabelce „Rosja” z numerkiem 535…). Niektóre „dziwy” tego świata wynikają z panującej tutaj kultury, inne z religii i niesmacznie byłoby w ogóle rozpoczynać jakąkolwiek dyskusję na ich temat.
Są jednak rzeczy takie, o których milczeć się nie da, a wręcz nie wypada. Chodzi mi tutaj o bezpieczeństwo. Historia nauczyła Saudyjczyków, że nie można zbyt beztrosko podchodzić do tematu bezpieczeństwa (2003), to jednak do dziś wszystkie sprawy bezpieczeństwa to z mojego punktu widzenia gra pozorów.
Przykłady można mnożyć: obowiązujący zakaz fotografowania obiektów rządowych (w praktyce wszystkiego co ma więcej niż 2 piętra) dotyczy tylko aparatów fotograficznych z teleobiektywem. Co ciekawe niżsi rangą oficerowie bezpieczeństwa rozdysponowani tu i ówdzie do pilnowania porządku, raczej nie zaczepiają ludzi, którzy z wyglądu nie przypominają mieszkańców tej części świata.
Centra handlowe są zasadniczo niedostępne dla „singli” w weekendy. Czwartek i piątek (tak – inaczej niż w pozostałej części świata arabskiego) to taki dzień, w którym bez żony/matki/siostry raczej w ogóle nie ma co z domu wychodzić, bo nigdzie nas nie wpuszczą. Pod warunkiem, że nie zignorujemy osoby pilnującej wejścia do takiego centrum handlowego… Ignorowanie osobników zajmujących się bezpieczeństwem to rzecz, bez której w tym kraju niczego się nie da załatwić. Gorzej, że w taki sam sposób można „obejść” (dosłownie) problem wejścia do biura w niedzielny poranek. Podejście jest proste – skoro tu pracuje, to wchodzi. Nie raz zdarzało mi się wejść do biura klienta X pomimo braku koniecznego upoważnienia(ktoś zapomniał wypisać zgody, ktoś wypisał tylko na taką samą datę z ubiegłego roku, etc.) – są dwie metody: albo patrzymy osobnikowi pilnującemu głęboko w oczy i mówimy „Salam Alaikum” (wchodzimy na pewniaka – jak do siebie – „na luzaka”), albo udajemy, że gościa nie widzimy (jak do siebie, „na ważniaka”). Działa wszędzie tam, gdzie nie ma śluzy uniemożliwiającej przekroczenia bramki więcej niż jednej osobie na raz…
Kiedyś razem z kolegami z pracy mieliśmy ogromny problem żeby dostać się do siedziby naszego klienta – jak co dzień pokazaliśmy swoje przepustki, jednak tego dnia automat rentgenowski do prześwietlania plecaków był zepsuty – spytano nas więc czy posiadamy laptopy. Odpowiedź była twierdząca. Dowiedzieliśmy się wtedy, że z security nie ma żartów i bez odpowiedniej przepustki umożliwiającej nam wniesienie laptopa na teren firmy w ogóle nie powinniśmy się pojawiać na bramie i za to grożą jakieś niesamowite konsekwencje dla firmy, która nas wynajęła. Jak skaner działał, problemu nie było…
Na koniec jeszcze jedna ciekawostka - odbyłem 4 loty z Riyadu do Jeddah z nożyczkami do paznokci w plecaku. Za każdym razem plecak był w pełni skanowany. W Frankfurcie nie mogli wyjść z podziwu. Ja też nie mogłem… szkoda mi było tych nożyczek, bo do dziś mam problem, żeby kupić tutaj podobne.
Są jednak rzeczy takie, o których milczeć się nie da, a wręcz nie wypada. Chodzi mi tutaj o bezpieczeństwo. Historia nauczyła Saudyjczyków, że nie można zbyt beztrosko podchodzić do tematu bezpieczeństwa (2003), to jednak do dziś wszystkie sprawy bezpieczeństwa to z mojego punktu widzenia gra pozorów.
Przykłady można mnożyć: obowiązujący zakaz fotografowania obiektów rządowych (w praktyce wszystkiego co ma więcej niż 2 piętra) dotyczy tylko aparatów fotograficznych z teleobiektywem. Co ciekawe niżsi rangą oficerowie bezpieczeństwa rozdysponowani tu i ówdzie do pilnowania porządku, raczej nie zaczepiają ludzi, którzy z wyglądu nie przypominają mieszkańców tej części świata.
Centra handlowe są zasadniczo niedostępne dla „singli” w weekendy. Czwartek i piątek (tak – inaczej niż w pozostałej części świata arabskiego) to taki dzień, w którym bez żony/matki/siostry raczej w ogóle nie ma co z domu wychodzić, bo nigdzie nas nie wpuszczą. Pod warunkiem, że nie zignorujemy osoby pilnującej wejścia do takiego centrum handlowego… Ignorowanie osobników zajmujących się bezpieczeństwem to rzecz, bez której w tym kraju niczego się nie da załatwić. Gorzej, że w taki sam sposób można „obejść” (dosłownie) problem wejścia do biura w niedzielny poranek. Podejście jest proste – skoro tu pracuje, to wchodzi. Nie raz zdarzało mi się wejść do biura klienta X pomimo braku koniecznego upoważnienia(ktoś zapomniał wypisać zgody, ktoś wypisał tylko na taką samą datę z ubiegłego roku, etc.) – są dwie metody: albo patrzymy osobnikowi pilnującemu głęboko w oczy i mówimy „Salam Alaikum” (wchodzimy na pewniaka – jak do siebie – „na luzaka”), albo udajemy, że gościa nie widzimy (jak do siebie, „na ważniaka”). Działa wszędzie tam, gdzie nie ma śluzy uniemożliwiającej przekroczenia bramki więcej niż jednej osobie na raz…
Kiedyś razem z kolegami z pracy mieliśmy ogromny problem żeby dostać się do siedziby naszego klienta – jak co dzień pokazaliśmy swoje przepustki, jednak tego dnia automat rentgenowski do prześwietlania plecaków był zepsuty – spytano nas więc czy posiadamy laptopy. Odpowiedź była twierdząca. Dowiedzieliśmy się wtedy, że z security nie ma żartów i bez odpowiedniej przepustki umożliwiającej nam wniesienie laptopa na teren firmy w ogóle nie powinniśmy się pojawiać na bramie i za to grożą jakieś niesamowite konsekwencje dla firmy, która nas wynajęła. Jak skaner działał, problemu nie było…
Na koniec jeszcze jedna ciekawostka - odbyłem 4 loty z Riyadu do Jeddah z nożyczkami do paznokci w plecaku. Za każdym razem plecak był w pełni skanowany. W Frankfurcie nie mogli wyjść z podziwu. Ja też nie mogłem… szkoda mi było tych nożyczek, bo do dziś mam problem, żeby kupić tutaj podobne.
Brand new… czyli beżowieję
Z lat wczesnego dzieciństwa pamiętam kabaret, w którym Krzysztof Piasecki zastanawiał się dlaczego kierowcy Polonezów miesiącami nie zdejmują folii z siedzeń? Ciekawa sytuacja, dwa tak różne kraje, tak skrajnie różne modele samochodów, a tak podobne zachowania: obowiązkowym wyposażeniem KAŻDEJ Toyoty sprzedawanej w tym kraju jest folia na siedzeniach, na zagłówkach, na osłonach przeciwsłonecznych i schowku. Folia, którą w fabryce zabezpiecza się kierownicę jest cholernie niepraktyczna, bo się ślizga i nie pozwala prowadzić jedną ręką, toteż zamiast tego na kierownicy zamiast niej znajdziecie gustowną, gumową osłonę. Jeśli kierowca był szybszy od sprzedawcy, to czasem udaje mu się wyjechać z salonu z tymi śmiesznymi kartkami wydruku z systemu inwentaryzacyjnego (TOYOTA, SAUDI ARABIA, EXPORT XXX-MOTORS). Kartki te doskonale przesłaniają widoczność przez przednią szybę (są umieszczone na wysokości oczu pasażera) i często też bardzo ładnie dekorują tylne-boczne szyby najszybszych samochodów w Arabii…
(w ramach dygresji – jak odbierałem samochód, w salonie aż przestali pracować żeby popatrzeć jak Polak zrywa folię z siedzeń i naklejki importera z szyb i jeszcze do tego wygląda, jakby miał do nich pretensję, że nie zrobili tego za niego…)
Koniec końców problem ten dotyczy nie tylko samochodów. Telewizory czy artykuły gospodarstwa domowego też powinny jak najdłużej pracować z folią na obudowie. Wyobraźcie sobie nowe 46 cali marki Sony z wielką wlepą w lewym górnym rogu opisującym wszystkie możliwe funkcjonalności odbiornika – jest to część integralna każdego telewizora i jej zerwanie jest porównywalne wręcz z celowym zniszczeniem sprzętu! Nie znajdziecie ajfona w tym kraju, który nie miałby rozdrapanej, odchodzącej folii i gustownej osłonki (im bardziej zniszczona i przypominająca szary karton, tym lepiej). Ale może dlatego, że tu tak się wszystko kurzy… ?
Piszę to a w tle radośnie chrobocze mój dysk twardy, który zanabyłem drogą kupna jakieś 2 miesiące temu w celu tworzenia regularnych kopii bezpieczeństwa mojego komputera (ot – na wszelki wypadek - wypadki chodzą po ludziach). Do dziś nie zdjąłem folii.
(w ramach dygresji – jak odbierałem samochód, w salonie aż przestali pracować żeby popatrzeć jak Polak zrywa folię z siedzeń i naklejki importera z szyb i jeszcze do tego wygląda, jakby miał do nich pretensję, że nie zrobili tego za niego…)
Koniec końców problem ten dotyczy nie tylko samochodów. Telewizory czy artykuły gospodarstwa domowego też powinny jak najdłużej pracować z folią na obudowie. Wyobraźcie sobie nowe 46 cali marki Sony z wielką wlepą w lewym górnym rogu opisującym wszystkie możliwe funkcjonalności odbiornika – jest to część integralna każdego telewizora i jej zerwanie jest porównywalne wręcz z celowym zniszczeniem sprzętu! Nie znajdziecie ajfona w tym kraju, który nie miałby rozdrapanej, odchodzącej folii i gustownej osłonki (im bardziej zniszczona i przypominająca szary karton, tym lepiej). Ale może dlatego, że tu tak się wszystko kurzy… ?
Piszę to a w tle radośnie chrobocze mój dysk twardy, który zanabyłem drogą kupna jakieś 2 miesiące temu w celu tworzenia regularnych kopii bezpieczeństwa mojego komputera (ot – na wszelki wypadek - wypadki chodzą po ludziach). Do dziś nie zdjąłem folii.
wtorek, 6 grudnia 2011
Cenzura
…obowiązuje. I nie jest jakoś mocno uporczywa czy widoczna na codzień. Co ciekawe zagraniczna prasa kolorowa czy okładki płyt DVD/CD są cenzurowane - że tak powiem – manualnie:
W sklepach nie ma reklam z wizerunkiem kobiet. Co najwyżej z cieniem kobiecej sylwetki. Twarz obowiązkowo albo przesłonięta jakimś obiektem lub „wypixelowana”. Wygląda to przekomicznie – np. na witrynie sklepu Benettona spotkać można wielki poster przedstawiający 5 postaci różnej płci i nacji. Trzy kobiety i dwóch mężczyzn trzymających się za ręce… Dwie kobiety o jasnej cerze nie mają twarzy. Mężczyźni i ciemnoskóra kobieta ma (komentarz zostawię Wam)… Byłem pod takim wrażeniem, że zapomniałem cyknąć fotki.
W Internecie jest podobnie. Google, Bing, Yahoo czy Youtube mają na stałe włączony filtr ścisły, uniemożliwiający pokazanie jakichkolwiek dwuznacznych wyników. Wiele stron zostało na sztywno wciągniętych na listę niedozwolonych, w związku z czym po otwarciu ich pojawia się komunikat treści następującej:
(fotosik: porno strona made in poland)
Na początku pisałem, że cenzura jakoś żyć tutaj nie przeszkadza – powiedzmy, że obejście problemu dostępu do fotosika nawet internetowemu amatorowi nie zajmie więcej niż minutę. Natomiast na dachach większości budynków zobaczycie antenę satelitarną (przeważnie więcej niż jedną). Oficjalnie tubylcom zakazaną przez prawo, którego nikt nie przestrzega. Bez najmniejszego problemu można kupić dreamboxa, umożliwiającego za śmieszną opłatą odbiór wszystkiego, co ma zasięg w tej części świata – platforma cyfrowa Polsatu jak i Cyfry działa bez problemu, choć do odbioru programów HD potrzebna antena o ciut większym niż w Polsce gabarycie. Płatne jednorazowo, bez abonamentu, bez jakichkolwiek zobowiązań finansowych ze stroną polską… wszak o prawie autorskim tutaj nie słyszano. Ale to temat na dłuższą dyskusję.
W sklepach nie ma reklam z wizerunkiem kobiet. Co najwyżej z cieniem kobiecej sylwetki. Twarz obowiązkowo albo przesłonięta jakimś obiektem lub „wypixelowana”. Wygląda to przekomicznie – np. na witrynie sklepu Benettona spotkać można wielki poster przedstawiający 5 postaci różnej płci i nacji. Trzy kobiety i dwóch mężczyzn trzymających się za ręce… Dwie kobiety o jasnej cerze nie mają twarzy. Mężczyźni i ciemnoskóra kobieta ma (komentarz zostawię Wam)… Byłem pod takim wrażeniem, że zapomniałem cyknąć fotki.
W Internecie jest podobnie. Google, Bing, Yahoo czy Youtube mają na stałe włączony filtr ścisły, uniemożliwiający pokazanie jakichkolwiek dwuznacznych wyników. Wiele stron zostało na sztywno wciągniętych na listę niedozwolonych, w związku z czym po otwarciu ich pojawia się komunikat treści następującej:
(fotosik: porno strona made in poland)
Na początku pisałem, że cenzura jakoś żyć tutaj nie przeszkadza – powiedzmy, że obejście problemu dostępu do fotosika nawet internetowemu amatorowi nie zajmie więcej niż minutę. Natomiast na dachach większości budynków zobaczycie antenę satelitarną (przeważnie więcej niż jedną). Oficjalnie tubylcom zakazaną przez prawo, którego nikt nie przestrzega. Bez najmniejszego problemu można kupić dreamboxa, umożliwiającego za śmieszną opłatą odbiór wszystkiego, co ma zasięg w tej części świata – platforma cyfrowa Polsatu jak i Cyfry działa bez problemu, choć do odbioru programów HD potrzebna antena o ciut większym niż w Polsce gabarycie. Płatne jednorazowo, bez abonamentu, bez jakichkolwiek zobowiązań finansowych ze stroną polską… wszak o prawie autorskim tutaj nie słyszano. Ale to temat na dłuższą dyskusję.
Ceny paliw i ruch na ulicy...
W krajach Bliskiego Wschodu państwo subsydiuje producentów paliw. Wysokość dotacji różni się w zależności od kraju, w Arabii Saudyjskiej cena 1l paliwa wynosi 0.45 Riyala Saudyjskiego (1USD = 3.75SAR), w Królestwie Bahrajnu jest dokładnie 2x drożej. Dla każdego fana(tyka) motoryzacyjnego, takie ceny to po prostu raj na ziemi – nic dziwnego, że najczęściej słyszanym na ulicy dźwiękiem jest warkot silnika V8 wydobywający się z GMC Yukon-a lub Toyoty Land Cruiser. Niestety, drugim najczęściej występującym w przyrodzie dźwiękiem jest odgłos klaksonu…
Klaksonu używa się wszędzie. Odnoszę wrażenie, że najczęściej w złości lub do echolokacji w celu naznaczenia terenu przy dojeżdżaniu do skrzyżowania. Ulice budowane są tak, żeby uniemożliwiać pewnego rodzaju zachowania (np. nagminną wszędzie jazdę „pod prąd”). Niestety, niewiele to daje:
Poza tym o pewnych godzinach miasto po prostu staje w korku. Popołudniowy szczyt zaczyna się w okolicy Asr (popołudniowy Prayer Time). Mało który z pracowników „budżetówki” wraca po lunchu do pracy… I tak trwa do godziny 21-22… później robi się na chwilę luźniej. Do czasu aż zamknięte zostają wszystkie większe supermarkety – nocny szczyt przypada między 12 w nocy a 1 nad ranem.
Z innej beczki: Próbowałem zachęcić motostat.pl do uzupełniania listy krajów o Arabię Saudyjską i Królestwo Bahrajnu, jednak nie dostałem odpowiedzi. Wobec tego będę Was musiał denerwować statystykami tankowań pochodzącymi z kraju „inne”, tankując paliwo typu „inne”, płacąc walutą w USD ;)
Arabski STI
Klaksonu używa się wszędzie. Odnoszę wrażenie, że najczęściej w złości lub do echolokacji w celu naznaczenia terenu przy dojeżdżaniu do skrzyżowania. Ulice budowane są tak, żeby uniemożliwiać pewnego rodzaju zachowania (np. nagminną wszędzie jazdę „pod prąd”). Niestety, niewiele to daje:
Poza tym o pewnych godzinach miasto po prostu staje w korku. Popołudniowy szczyt zaczyna się w okolicy Asr (popołudniowy Prayer Time). Mało który z pracowników „budżetówki” wraca po lunchu do pracy… I tak trwa do godziny 21-22… później robi się na chwilę luźniej. Do czasu aż zamknięte zostają wszystkie większe supermarkety – nocny szczyt przypada między 12 w nocy a 1 nad ranem.
Z innej beczki: Próbowałem zachęcić motostat.pl do uzupełniania listy krajów o Arabię Saudyjską i Królestwo Bahrajnu, jednak nie dostałem odpowiedzi. Wobec tego będę Was musiał denerwować statystykami tankowań pochodzącymi z kraju „inne”, tankując paliwo typu „inne”, płacąc walutą w USD ;)
Arabski STI
>|< do czego to służy?
Przedstawiony na zdjęciu przycisk to: "szybsze zamykanie drzwi w windzie". Wymierający gatunek – w większości wind jest on tak wytarty, że ciężko w ogóle dostrzec przedstawioną na nim ikonę. Przycisk służy do tego, żeby go wcisnąć po wejściu do windy. Należy to zrobić natychmiast, bez zwłoki. Niewciśnięcie tego przycisku jest wręcz uważane za chamstwo – zwłaszcza jeśli zatrzymujemy windę pełną ludzi – po wejściu na pokład jeśli nie wciśniemy go w porę, ktoś inny zrobi to za nas obdażając przy okazji pogardliwym spojrzeniem…
Można by przeprowadzić swego rodzaju analizę mentalności i zachowań ludzkich, raptowności i porywczości oraz ich wpływu na wytarcie przycisku domykania drzwi w windzie, ale... ze mnie dupa a nie socjolog, więc wnioski pozostawię Wam. Ot – taka kultura.
Na koniec powiem tak – udziela się to zachowanie niesamowicie. Zawsze jak jestem w Polsce, wsiadając do windy, zanim jeszcze wybiorę piętro, atakuję guzik [>|<]. Niestety z żalem zauważam, że w większości w Polsce stosowanych Otisów przycisk ten w ogóle nie działa… ;)
poniedziałek, 5 grudnia 2011
System is down…
Taka niby prosta sprawa jak wykonanie przelewu bankowego wiąże się w Arabii z zasadniczymi trudnościami. Zasadniczo problem sprowadza się do tego, że jakiekolwiek czynności niezwiązane z wypłatą gotówki z bankomatu trzeba zrealizować w banku. Bank, w którym przyszło mi założyć sobie konto posiada pierdylion placówek w całym kraju (największy bank w AS). Wszystkie czynne w tych samych godzinach – od 9 do 17. Niestety, czasami nawet o 9.30 można spotkać pod bankiem tłumy oczekujących na otwarcie klientów. Równie smutno wygląda popołudnie w takim banku – przeważnie o godzinie 14 już nikogo tam nie ma… prawie nikogo – zawsze jest tam jeden strażnik, który umie po angielsku powiedzieć jedno zdanie, które w zapisie fonetycznym brzmi tak: „sori ser, sistem iż dałn”. Toteż nikogo nie dziwi fakt, że ludzie, z którymi na co dzień pracuję potrafią przepaść na cały dzień by załatwić jakąś pierdołę w banku. Teraz ich rozumiem. Sam na taki luksus sobie pozwolić nie mogę, bo w końcu ktoś pracować musi…
Przez prawie dwa miesiące próbowałem zrealizować czek, który z powodów proceduralnych otrzymałem z ministerstwa ds. inżynierów (tak, jest tu takie coś). Kawałek papieru, z którym przemieszczałem się od placówki do placówki – zawsze byłem albo za późno, albo system nie działał. Wczoraj udało mi się zrealizować ów czek – realizuje właśnie projekt dla tego banku, więc wystarczyło porozmawiać z odpowiednimi ludźmi. Po wejściu do wskazanej placówki oznajmiono mi, że „system is down” – wiem, odpowiedziałem. I udałem się prosto do managera placówki. Po 10 minutach pieniądze miałem na koncie. W podobny sposób zrealizowałem miesiąc temu przelew za samochód, a za miesiąc będę musiał dokonać kwartalnej płatności za mieszkanie. Po prostu cyrk…
Przez prawie dwa miesiące próbowałem zrealizować czek, który z powodów proceduralnych otrzymałem z ministerstwa ds. inżynierów (tak, jest tu takie coś). Kawałek papieru, z którym przemieszczałem się od placówki do placówki – zawsze byłem albo za późno, albo system nie działał. Wczoraj udało mi się zrealizować ów czek – realizuje właśnie projekt dla tego banku, więc wystarczyło porozmawiać z odpowiednimi ludźmi. Po wejściu do wskazanej placówki oznajmiono mi, że „system is down” – wiem, odpowiedziałem. I udałem się prosto do managera placówki. Po 10 minutach pieniądze miałem na koncie. W podobny sposób zrealizowałem miesiąc temu przelew za samochód, a za miesiąc będę musiał dokonać kwartalnej płatności za mieszkanie. Po prostu cyrk…
czwartek, 1 grudnia 2011
Spadł deszcz
Niby nic dziwnego. W Riyadzie (Riyad, a nie Dubaj jest stolicą Arabii Saudyjskiej, to tak dla wyprostowania światopoglądu sporej rzeszy Polaków), pada czasami nawet i dwa razy w roku. Przeważnie w listopadzie i grudniu. Chociaż roczna suma opadów wyrażona w milimetrach rzadko kiedy przekracza maksymalną notowaną temperaturę w Polsce wyrażoną w stopniach Celsjusza, to jednak taki jednorazowy deszcz powoduje niezłe spustoszenie w mieście, w którym nie istnieje kanalizacja, a wszystko budowane jest na litej skale:
(źródło: Arab News)
Tunele wypełniają się wodą i robi się jeszcze większy bałagan niż na codzień:
http://www.youtube.com/watch?v=NYCB0ZFPov4
W ubiegłym tygodniu we wtorek padało cały dzień. Od rana do wieczora. Ale meteorolodzy zachowali czujność - większość szkół w rejonie centralnym było zamkniętych tego dnia. Późnym wieczorem w poniedziałek rodzicie dostali smsy z informacją, żeby pociechy zostały w domu. W telewizji trąbili o tym praktycznie bez przerwy. Jedyne czego brakowało, to komunikatów rozgłaszanych przez megafony w minaretach… Kataklizm na skalę globalnej wojny nuklearnej…
BTW. Temperatury w nocy zaczęły mocno się dawać we znaki przyzwyczajonym do skwaru tubylcom. Wprawdzie na Polaku 12 stopni nie robi większego wrażenia, ale przyznać trzeba, że ten pustynny chłód jest jakiś inny… bardziej przeszywający. A dziś - na ulicy pełno poubieranych po same uszy Saudyjczyków (I innych). Patrzę na termometr w samochodzie: 19 stopni w południe i świeci piękne słońce…
(źródło: Arab News)
Tunele wypełniają się wodą i robi się jeszcze większy bałagan niż na codzień:
http://www.youtube.com/watch?v=NYCB0ZFPov4
W ubiegłym tygodniu we wtorek padało cały dzień. Od rana do wieczora. Ale meteorolodzy zachowali czujność - większość szkół w rejonie centralnym było zamkniętych tego dnia. Późnym wieczorem w poniedziałek rodzicie dostali smsy z informacją, żeby pociechy zostały w domu. W telewizji trąbili o tym praktycznie bez przerwy. Jedyne czego brakowało, to komunikatów rozgłaszanych przez megafony w minaretach… Kataklizm na skalę globalnej wojny nuklearnej…
BTW. Temperatury w nocy zaczęły mocno się dawać we znaki przyzwyczajonym do skwaru tubylcom. Wprawdzie na Polaku 12 stopni nie robi większego wrażenia, ale przyznać trzeba, że ten pustynny chłód jest jakiś inny… bardziej przeszywający. A dziś - na ulicy pełno poubieranych po same uszy Saudyjczyków (I innych). Patrzę na termometr w samochodzie: 19 stopni w południe i świeci piękne słońce…
Telefon "Postpaid" po saudyjsku...
Przebywając ostatnio zagranicą, na ekranie telefonu zobaczyłem ciekawą ikonę z znakiem "zakazu wjazdu" (brak zasięgu). Myślałem, że to normalne (ot, ktoś zaspał, bo to akurat arabski nowy rok był i BTS leżał z braku zasilania, etc.), więc przełączyłem się na innego operatora (roaming). Ikonka nie zniknęła. Zalogowawszy się przez internet do panelu administracyjnego swojej usługi, dowiedziałem się, że linia jest zablokowana. Dość charakterystyczne zachowanie podobno wszystkich beżowych operatorów- do końca miesiąca miałem jeszcze 3 dni, zablokowali mi komórkę bez żadnego ostrzeżenia, powiadomienia smsowego czy jakiejkolwiek informacji. Po prostu wykupując usługę nie dopytałem się o coś tak prozaicznego jak "limit użycia", a sprzedający mi ją beż, łamaną angielszczyzną po prostu nie umiał wyjaśnić o co tak naprawdę w tym abonamencie chodzi. Po powrocie na piękną pustynię, udałem się do centrum obsługi klienta, odczekałem 25 minut na tego jedynego przystojniaka, który z grupy zatrudnionych tam dwudziestu rodowitych Saudyjczyków był w stanie obsłużyć niewiernego, nieposługującego się królewskim językiem arabskim. Dowiedziałem się, że muszę zapłacić (no... dziwne), w celu odblokowania konta. Zapropowowano mi płatność niskiej kwoty, w celu odblokowania limitu - zaproponowałem, że zapłacę wszystko, bo nie chcę za dwa dni wracać. Telefon odblokowany, klient wraca do domu.
Dwa dni później, po przekroczeniu granicy Królestwa Bahrajnu i wykonaniu dwuminutowej rozmowy telefonicznej w Roamingu (nota-bene 7SAR / min), dostałem smsa treści następującej:
Jestem pod ogromnym wrażeniem postępu jaki się dokonał - tym razem dostałem smsa lojalnie uprzedzającego, że przekroczyłem limit. Kompletnie nie rozumiem idei "postpaid" w tym znaczeniu, albo jestem po prostu rozpieszczony standardami obsługi klienta Orange / Plus / Era (tfu… T-mobile). Pokornie zalogowałem się na stronie internetowej mobily jeszcze raz i dokonałem płatności z góry. Tym razem za 6 miesięcy… Ciekawe czy za 2 dni znów czegoś nie wymyślą.
PS. Pamiętam jakiś czas temu, że doładowując swojego pre-paida, dostałem w promocji 200 minut do wszystkich sieci, do wykorzystania przez najbliższe... 3 godziny (doładowanie 200 SAR o godzinie 21). Nie wiem kto im te promocje wymyśla, ale widocznie od tego słońca nie do końca im kontrola jakości wychodzi. A że kabaretów tutaj nie ma, to nie bardzo jest się komu z tego śmiać…
Dwa dni później, po przekroczeniu granicy Królestwa Bahrajnu i wykonaniu dwuminutowej rozmowy telefonicznej w Roamingu (nota-bene 7SAR / min), dostałem smsa treści następującej:
Jestem pod ogromnym wrażeniem postępu jaki się dokonał - tym razem dostałem smsa lojalnie uprzedzającego, że przekroczyłem limit. Kompletnie nie rozumiem idei "postpaid" w tym znaczeniu, albo jestem po prostu rozpieszczony standardami obsługi klienta Orange / Plus / Era (tfu… T-mobile). Pokornie zalogowałem się na stronie internetowej mobily jeszcze raz i dokonałem płatności z góry. Tym razem za 6 miesięcy… Ciekawe czy za 2 dni znów czegoś nie wymyślą.
PS. Pamiętam jakiś czas temu, że doładowując swojego pre-paida, dostałem w promocji 200 minut do wszystkich sieci, do wykorzystania przez najbliższe... 3 godziny (doładowanie 200 SAR o godzinie 21). Nie wiem kto im te promocje wymyśla, ale widocznie od tego słońca nie do końca im kontrola jakości wychodzi. A że kabaretów tutaj nie ma, to nie bardzo jest się komu z tego śmiać…
Beżowy Świat
Do uruchomienia tego bloga zmusiła mnie moja sytuacja. Z braku jakiejkolwiek mozliwości wyżalenia się tubylcom, bo przecież dla nich te rzeczy są normalne - postanowiłem podzielić się z Wami, bo w Polsce pewne tematy przyjmujemy za oczywiste. Nigdy nawet nie zastanawiamy się nad takimi prostymi rzeczami jak konsekwencja padającego przez 3 godziny deszczu czy koniecznością płacenia za komórkę w połowie terminu rozliczeniowego, bo z jakiegoś powodu operator ją po prostu wyłączył. Konto bankowe otwiera się nie wychodząc z domu, a przelewy internetowe nie wymagają skorzystania z bankomatu (!). Ale po kolei… Witamy w Arabii Saudyjskiej, witamy w Beżowym Świecie!
Subskrybuj:
Posty (Atom)