czwartek, 30 sierpnia 2012

I po Ramadanie

W tym roku udało mi się prawie cały Ramadan spędzić za granicą. Tylko jeden tydzień łączyłem się w bólu z Saudyjczykami, pracując 5h na dobę bez możliwości wypicia porannej kawy czy zjedzenia lunchu. O butelce wody nie wspominając. W zasadzie tylko w Arabii Saudyjskiej panuje ta niezdrowa ramadanowa paranoja - wszystko zamknięte na cztery spusty przez cały dzień. W biurach obowiązuje zakaz spożywania czegokolwiek. W zasadzie tylko we własnym mieszkaniu można coś zjeść. Albo w hotelu. Hotele wydają się zupełnie wyjęte spod prawa w tym względzie. O ile restauracja jest zwykle nieczynna (i symbolicznie zamknięta na cztery spusty), kuchnia pracuje, a dania serwowane są w jakiejś głęboko ukrytej sali konferencyjnej lub bezpośrednio do pokoju. Całe szczęście.

W Bahrajnie jest spokojniej - centra handlowe otwarte tak samo, tylko dłużej (nocna zmiana kończy się w zależności od typu sklepu między 23 a 3 nad ranem). W biurach bardziej tolerancyjnie - jeśli koledzy nie mają nic przeciwko, to można sobie "wciągnąć" kanapkę czy napić się kawy. Zakupy spożywcze można robić na okrągło. Starbucksy otwarte, choć kawa serwowana jest w papierowych torbach i tylko na wynos. Restauracje otwierane są dopiero na kilka minut przed zachodem słońca.
Na szczęście czas szybko płynie i po Ramadanie pozostało jedynie niesmaczne wspomnienie. Zaganiany codziennością nie miałem czasu od dłuższego czasu niczego nowego napisać. A tyle interesujących rzeczy się dzieje.
Dla przykładu:
Procedura zakładania konta bankowego w Arabii Saudyjskiej jest strasznie upierdliwa. Jakby konto w banku było jakimś nadzwyczajnym luksusem albo przywilejem, za który trzeba tak cierpieć. Trzeba mieć pismo z firmy zawierające konkretne dane o naszych zarobkach oraz kolekcję pieczątek, adresowane do tego banku, do którego aplikujemy. Następnie musimy się udać do banku i mieć nadzieję, że ktoś będzie mówił po angielsku. I że nie będzie akurat przerwy. I że tłum oczekujących pozwoli załatwić sprawę przed przerwą. I że pismo nam w tak zwanym międzyczasie nie straciło ważności (bo tylko 30 dni na to zwykle jest). Procedura sprowadza się do wzięcia dnia wolnego i uzbrojenia się w odpowiednią dozę cierpliwości. Zastanawia mnie ile dekad musi upłynąć, zanim Saudyjczycy dojrzeją do usług bankowych na poziomie takim, z jakimi mamy do czynienia w Polsce. A może wcale nie muszą, bo w sumie nic nie stoi na przeszkodzie, żeby saudyjskie pieniądze trzymać za granicą...
Właśnie wylądowałem w Rijadzie. Niby nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że udało mi się dokonać rzeczy z pozoru niemożliwej - dorwać bilet w ostatni dzień tygodnia, na 3 godziny przed odlotem. Okazuje się, że można - wystarczy odpowiednio dużo czasu spędzić na stronie internetowej przewoźnika wciskając "szukaj...", "szukaj..." - bilety pojawiają się i są rezerwowane w ułamku sekundy. Jeśli mamy odpowiednio dużo cierpliwości (i szczęścia), to może się udać. Przewoźnik daje nam około godziny na dokonanie płatności online i bilet gotowy. Teraz trzeba jeszcze odpowiednio wcześnie stawić się na lotnisku, bo bilet najprawdopodobniej wystawiony zostanie w klasie "overbooked", a więc sprzedanych zostaje więcej biletów niż miejsc. Miałem dziś szczęście.

2 komentarze:

  1. W koncu nowe posty! Super! Tesknilam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Moze dlatego najwiecej pieniedzy w rajach podatkowych maja obywatele Nigerii i Saudi ;-)

    OdpowiedzUsuń